środa, 5 listopada 2014

B.O.K. - "Labirynt Babel" (recenzja)


To już ósma płyta z Biszowym rapem. I od razu umówmy się - szczęśliwa siódemka już była. Na płycie nie ma BobAira a krążek wydała stajnia Aptaun, w której B.O.K. nie jest nawet „pierwszym” koniem, o status frontmena wytwórni musi walczyć z „najlepiej ubranym raperem w Polsce” (ech). Można zobaczyć spory kontrast między wyżej wymienionym artystami. Zarówno w szafie raperów: Air Maxy i daszki sprowadzane z zachodu vs. promowanie lokalnej marki. Ale również w szerzej rozumianym wizerunku: człowiek, który wygrał z życiem poprzez miłość do hip-hopu vs. wiecznie niezadowolony ze swoich wyników, pchający w BOK niepopularne treści, pracujący nad swoim dziedzictwem, niedoszły pisarz. Niech krótkim podsumowaniem akapitu będzie cytat z oficjalnej strony wytwórni: „Przed Wudoe kolejna stacja na drodze. Tym razem jest to legalny debiut, który nakładem Aptaun Records wypłynie już w 2011 roku.”. Jeżeli płyta osiągnie sukces to na pewno nie przyłożył do tego ręki Aptaun. Drogie B.O.K., zasługujesz na więcej!

Nie będę ukrywał, że Bisz jest dla mnie w ścisłej czołówce polskiego rapu. Światły, bogobojny człowiek, który pokazał nową twarz świadomego rapu. Klasa sama w sobie. Mimo, że oczekiwałbym bardziej wizjonerskiego producenta ciężko zarzucić coś Oerowi. Klasyczne, hiphopowe podkłady inspirowane golden erą opartę na chwytliwych loopach i multi-instrumentalne bangery, świetne aranże. Może ciut gorzej z mixem i masteringiem. Słychać natomiast, że kwestie techniczne Oer ogarnia i lubi surowy hip-hop, sample, ale również żywe wokale i instrumenty. Oficjalnie BOK ma ośmiu członków, ale większość z nich to tło nadające odpowiedniego wyrazu wyżej wymienionym. 

O ile na początku byli tylko ciekawostką, która mniej lub bardziej zasługiwała na rozgłos z czasem ilość energii, którą ma w sobie B.O.K. zaczęła się rozprzestrzeniać. Pamiętam koncerty, na których pijany pod sceną byłem sam i tylko garstka lokalnych raperów pozwalała na zwrot kosztów za benzynę za dojazd z Bydgoszczy. Nie wiele później bo jesienią 2012 był spory problem żeby wejść do klubu w Poznaniu, w którym grała cała ekipa promując „Wilka…”. A więc chłopaki doczekali sukcesu, o którym Jarek przez parę ładnych lat nawijał. 

Nowa płyta jest konsekwencją poprzednich: nie ma "ameryki" jeżeli chodzi o filozofię ani amerykańskich trendów, jest za to fajny pomysł na album, kilka durnowatych hasztagów, bity łączące "truskul, niuskul, nieskul" i teksty, które nie są tak złożone i skomplikowane jakby się mogło wydawać. To złudzenie wywołane przez formę jaką zostały podane. Panowie z B.O.K. kolejny raz postawili na mocny przekaz i chwała im za to, ale czegoś mi tu brakuje.






Pierwsze dwa single są świetne. Mój faworyt na płycie „Jurodiwy” to majstersztyk. Tytuł sugeruje postawę , którą znamy od początków kariery Bisza. Tytułowy bohater to „Szaleniec Chrystusowy”  jak twierdzi wikipedia, której użyłem aby sprawdzić znaczenie słowa. Mamy więc nadczłowieka, który w odróżnieniu  od ogółu ma swoje zdanie, własny światopogląd i wiarę, która jest bezsprzecznie najważniejszą cechą, kształtującą go w nieskończoność. Mnóstwo świetnych analogi, metafor i ponownie charakterystycznego „suchego” humoru. To właśnie „Jurodiwy” przeprowadza nas przez tytułowy „Labirynt Babel”.

To labirynt, przez który przechodzimy  wspólnie jako ludzkość, ale z którego wychodzą pojedyncze jednostki. Nie unikniemy ślepych uliczek i błędów, często zapętlających się. Autor przygląda się wszystkiemu uważnie i oczekuje, że zrobimy to samo.

Bo nie ma jednej ścieżki, nie ma jednego wyjścia, trzeba być czujnym. Ważne żeby podczas podróży zwrócić uwagę na jego komentarze. Słychać tu więc zabawy słowem i cięte obserwacje jak to życie staje się życiem dla życia a dehumanizacja czyni z nas zwierzęta. Przypomina, że musimy być świadomi o zmienności świata, w którym czas wybacza, a podjęte decyzje nie niosą tyle konsekwencji ile powinny, bo mogą być zastąpione innymi decyzjami. Oraz jak ważne jest pytanie Czy chcemy zostawić rzeczywistość taką jaką ją zastaliśmy?

Ziemia, która to obracana przez pieniądze i fałszywą demokrację daje często obraz cierpienia ogółu, o którym usłyszymy w „Widziałem” i nie daje się lubić. W dobie globalizacji wielu z nas „słyszało o…” czy też „widziało w Internecie” na przykład wspomniane metki w Bangladeszu, niestety nie potrafimy tego udźwignąć.

Z pewnością jest trudniej z odbiorem zarówno samej liryki jak i muzyki. Oer podkreśla swój styl i już pierwszy utwór pokazuje to o czym pisałem wyżej. Połączenie żywych instrumentów, klawiszy i sampli. Bardzo na plus alternatywne, nowoczesne brzmienie części podkładów. Chciałoby się rzucać więcej takich wyzwań raperowi (np. „Deus ex machina”). Sporo skrzypiec, które mogą zalatywać tanim triphopem, ale mi się podoba. 
 
Bisz popisuje się wokabularzem, którym przoduje na polskiej scenie a ja ciągle uczę się czegoś nowego (w tym odcinku „emergencja”).  Sporo kombinuje z flow i wychodzie nieźle, ale nie to jest jego siłą. Teskty? Można próbować streszczać płytę, ale trzeba pamiętać, że autor oczekuje od ciebie - słuchacza pełnej uwagi. Ponieważ do ogółu nie da się dotrzeć, bo już od jakiegoś czasu posługuje się „nowomową”. Ogół jest przegrany, stracony. Trzeba to zmienić. Trzeba będzie się skupić, zamknąć oczy, myśleć.



Świetny jest „Babel” utwór komentujący upadek kultury, cywilizacji i wiary, do którego doprowadziliśmy przez „jedno wielkie nieporozumienie” jakim okazało się współczesne życie. Do tego okraszony cudownym bitem i aranżem. Znane już wszystkim odwołania do Biblii czy szerzej rozumianych nurtów religijnych to wizytówka Bisza. Jak na poprzednich BOKach jest to jeden motywów przewodnich płyty. 

Pojawia się też  emo-Bisz, na którego tak czekałem, ale w sumie to zaczynam wątpić w szczerość tej części artysty. Jest raczej tanim zabiegiem, pokazującym, że czasem nawet szczęśliwy dążący do spełnienia człowiek ma gorsze dni.

„…ból wyszarpie wątrobę, lecz nie zamknie ci powiek, patrz, człowiek...” to jeden z moich ulubionych wersów w polskiej muzyce. W kolejnym singlu Bisz znowu zabiera się za porównanie do bohatera mitologii. Tym razem w trochę inny sposób. Sampel jest jaki jest. Mi się podoba.





Ogólnie płyta wywołuje skrajne skojarzenia zarówno w gąszczu dźwięków jak i między wierszami. Pozostawia w głowie mętlik. Eksperymentowanie z muzyką dla mnie zawsze na plus. Z jakiegoś powodu bardzo mało Kay’a, trochę szkoda. Dziesiątki follow-upów do literatury, głównie tej pięknej, którą Bisz uwielbia, sprawiło, że wróciłem do paru tytułów, a więc w jakiś sposób zainspirowało. Poczucie humoru niestety nie w moim typie, ale ono jest tutaj tylko mało znaczącym dodatkiem.  Wszystko o czym pisałem to tylko tło bo zdecydowanie najważniejsza jest refleksja z jaką zostawili nas autorzy.

Bicz czy miecz? :)

Niestety wrażenie niedosytu pozostało do końca. Czekam aż B.O.K. zmieni nie tylko spojrzenie ludzi na hiphop, czekam aż zmieni tę muzykę. Marzy mi się coś jeszcze bardziej odjechanego. Mimo to bardzo dobra płyta do której wrócę nie raz. Te 3 odsłuchy to zdecydowanie za mało żeby wyłapać wszystkie smaczki, niuanse, gry słowne i nie wątpię, że również kolejne dna. 
 


4 / 5 Rickich za teksty, przekaz (mało prawilny, ale zawsze), muzykę i za pchanie syfu w BOK. Jeden Ricky bez szlugi za drobiazgi typu przekombinowane momentami bity albo brak Kay’a.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz